Dnia 11 stycznia 2006r. My, Ia gimnazjum oraz koło polonistyczne, wybraliśmy się z naszą polonistką, panią Mariolą na pierwszą w tej skali ekspozycję obrazów artystki. Na miejsce dotarliśmy autobusami, które jak zwykle sprawiły, że podróż i oczekiwanie na przesiadkę były znacznie dłuższe niż przewidywaliśmy.
Na szczęście w samej galerii było całkiem ciepło (niektórzy twierdzą, że nawet było za ciepło). Po obowiązkowym zostawieniu okryć w szatni władzę nad naszą roztargnioną grupką przejęła pani przewodnik. Jak się okazało, ta wystawa przyciągnęła tłumy widzów. Nie byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Wystawa o charakterze bardzo kameralnym, skupiona w trzech salach, których wystrój wyraźnie odzwierciedlał osobowość autorki obrazów.
Ale przejdźmy do wyjątkowych obrazów. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od autoportretów malarki. Pani przewodnik, miła, może trochę speszona tak zasłuchanymi w jej opowieść uczniami, zwracała uwagę na najistotniejsze fakty. Wśród nas była oczywiście garstka, można powiedzieć, że znawców biografii Boznańskiej Większośc informacji zdobyliśmy ze źródeł zgromadzonych przez panią Mariolę.
Portret, widok pracowni, martwa natura, to motywy powtarzające się najczęściej na jej obrazach.
Dowiedzieliśmy się m.in. o silnych więzach, jakie łączyły Boznańską z matką, surowym ojcu, ulubionym kolorze zieleni (kolor pracowni), sposobie malowania na tekturze, farbami olejnymi, o zeskrobywaniu farby i niesamowitym talencie do ustawiania modeli. Poza tym polska malarka (urodzona w Krakowie), której nie akceptowano w ojczyźnie, często chodziła w czerni, co w połączeniu z jej ekscentrycznością oraz zamiłowaniem do zwierząt, dziwiło i odpychało ludzi. Nasz podziw bardziej od szarawych portretów wzbudziły niesamowite, mieniące się bransoletki, pierścionki, kolczyki oraz ciekawy sposób malowania martwej natury.
Zastanawialiśmy się także nad tym, dlaczego część jej obrazów jest namalowana jakby za mgłą, postacie gubiące kontury, zacierająca się ostrość, ale należy też podkreślić, że mimo tego portretowani, zawsze patrząc na widza, przyciągają wyrazem twarzy, prawdziwej twarzy. Pewna hipoteza głosiła, że artystka miała problemy ze wzrokiem, ale została ona szybko obalona przez przewodniczkę. W pamięci utkwiły nam także dwa wielkie obrazy (dyptyk) nawiązujące do wyboru, przed jakim stanęła Boznańska- być malarką czy prowadzić konwencjonalne życie. W Wielki Piątek to dzieło będące własnością kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Krakowie zostało specjalnie poddane konserwacji, aby mogło być udostępnione na wystawę.
Zapamiętałyśmy zwłaszcza angielskie tłumaczenie tytułu obrazu Good Friday, które przydało się nam na olimpiadzie z tego języka, dnia następnego.
Oddzielne miejsce w jej twórczości zajmują obrazy, które niedawno odnaleziono, przedstawiające jej pracownie w Krakowie, Monachium i Paryżu.
Olga Boznańska jest to postać, o której można powiedzieć jeszcze bardzo dużo, ale jak uznała pani przewodnik, trzeba samodzielnie poczuć klimat jej obrazów (które w dużej mierze nie zostały podpisane, bo czy istotny jest tytuł?).
Na co dzień w stałych ekspozycjach muzealnych możemy ich oglądać zaledwie kilkanaście, dlatego warto było wybrać się na jedyną w Polsce, obejmującą ponad 100 z ponad 1000 rozsianych po świecie dzieł artystki.
Wystawę zakończyliśmy wspólnym zdjęciem na schodach przed Galerią, pod plakatem reklamującym ekspozycję. (zdjęcie zachęta-klasa)
Dagmara Szkurłat, Weronika Bystrzycka