Gdy dotarła do nas wieść że jedziemy na wycieczkę do Wrocławia, zapanowała wśród nas nieopisana radość. Co prawda cel naszego wyjazdu był nam zupełnie nieznany (ot takie jakieś miasto w zachodniej Polsce) ale to nie było najważniejsze.
Cała wyprawa rozpoczęła się na Dworcu Centralnym w poniedziałek 2 października. Tam czekali na nas opiekunowie, czyli pan Dyrektor i pan Mariusz. Po przeliczeniu stanów liczebnych (klasa III i I gimnazjum prawie w komplecie) i po szybkim ale bez łzawym pożegnaniu z rodzicami wsiedliśmy do pociągu Intercity. Nie mając wielkiego doświadczenia w podróżach pociągiem, bardzo byliśmy zdziwieni, że w takim środku lokomocji mogą być lotnicze fotele, czyste ubikacje i miła obsługa serwująca za darmo napoje i ciasteczka. O podróży mogę powiedzieć jeszcze tylko tyle, że w wagonie Wars bardzo szybko zabrakło paluszków i słodyczy które mimo sporego zaopatrzenia jakie wzięliśmy z domu, kupowaliśmy w olbrzymich ilościach (no ale może dzięki takim wycieczkom jak nasza PKP szybko nie zbankrutuje).
Pięć godzin spędzonych w pociągu minęło bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy staliśmy już z bagażami na zjawiskowym i jedynym tego rodzaju peronie dworca we Wrocławiu. Tu dowiedzieliśmy się że na dworcu tym kręcono wiele filmów m.in. CK Dezerterów w którym pewną małą rolę zagrał nasz ukochany pan Dyrektor.
Teraz nastąpiła już trochę mniej miła cześć naszej wycieczki, ponieważ z bagażami musieliśmy dojść do naszego miejsca zamieszkania. Niestety nasze sugestie, aby zamówić taksówki zostały kategorycznie przez naszych opiekunów odrzucone. Na szczęście okazało się, że daleko nie mamy, chociaż u celu okazało się ku naszemu zdziwieniu, że nie mieszkamy w Hotelu tylko Hostelu i nie jest to Mariot ani Radisson tylko Dom Pielgrzyma Augustusa Salezjusa. W środku jednak było bardzo fajnie wiec szybko zakwaterowaliśmy się w pokojach 3 i 4 osobowych (szczęściarze spali nawet na piętrowych łóżkach). Co prawda nie było w pokojach telewizorów plazmowych z kablówką ani DVD, ale ponieważ wzięliśmy ze sobą całą masę sprzętu elektronicznego to wiedzieliśmy że nie będziemy się nudzić.
Już pierwszego wieczoru po pysznym obiedzie udaliśmy się tramwajem na Stare Miasto. Po drodze okazało się, że Wrocław jest strasznie rozkopanym miastem, z kiepską komunikacją, ale jest to naprawdę jedyny jego minus.
Starówka we Wrocławiu wywarła na nas kolosalne wrażenie. Do tej pory myśleliśmy że najpiękniejsza w Polsce jest ta w Warszawie, ale musieliśmy teraz zrewidować nasze poglądy. Nie dość, że dużo większa to jeszcze wszystkie domy były wyremontowane i przepięknie pomalowane. Pod każdą kamienicą stoją parasole knajp, pubów i restauracji a w wielu z nich były sklepy i to nie gorsze od warszawskich. Rynek jest chyba pięć razy większy niż u nas z prześliczną fontanną oraz z olbrzymią kryształową piłką na postumencie napisem przypominającym, że Polska wraz z Ukrainą kandydują do organizacji Mistrzostw Europy w piłkę nożną.
Poza rynkiem Starego Miasta, który sam w sobie jest unikatowy i piękny, to co nas zaszokowało we Wrocławiu to jego kościoły. Pomimo zniszczeń z okresu II Wojny Światowej pieczołowicie odbudowane i odrestaurowane dzięki staraniom mieszkańców są prawdziwym skarbem i Mekką dla turystów. Nam najbardziej podobała się katedra p.w. św. Jana Chrzciciela, która wprost przytłacza swoją wielkością i unikatowym wystrojem. Posiada ona też niesamowitą platformę obserwacyjną na olbrzymiej wierzy, z której rozciąga się panorama na prawie całe miasto.
Trudno jest wyliczyć wszystkie te wspaniałe zabytki, które widzieliśmy w czasie naszego pobytu we Wrocławiu, było ich bez liku, czasami nawet odnosiło się wrażenie że to miasto składa się wyłącznie z zabytków.
Oczywiście nie obyło by się bez zwiedzania muzeów (nieunikniony punkt programu każdej chyba wycieczki) m.in. Muzeum Militariów (fantastyczny zbiór hełmów wojskowych) i Muzeum Archeologiczne, obydwa mieszczące się w jednym z najstarszych w Europie Arsenałów.
Oczywiście mieliśmy także okazję zwiedzić słynną Panoramę Racławicką i od tej pory nawet największy ignorant historyczny wie, że Kościuszko miał na imię Tadeusz oraz z kim tak walczyliśmy i jakim rezultatem się ta bitwa zakończyła.
Aby dopełnić obraz tego co widzieliśmy, nie można zapomnieć o gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego, który jest najpiękniejszy w całej Polsce (mamo ja chcę tam studiować!).
Oczywiście nie samym zwiedzaniem żyje człowiek, więc mieliśmy też czas wolny, w czasie którego w grupach mogliśmy dowoli grasować po starym mieście i okolicach rynku, penetrując sklepy i restauracje. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że we Wrocławiu są także centra handlowe (tzw. Galeria Dominikańska), ale pod tym względem Arkadia jest bardziej wypasiona.
Co do naszych wieczornych i nocnych rozrywek to jak powiada pan Mariusz: „lepiej spuścić na nie zasłonę milczenia”, bo chociaż mocno się staraliśmy zachowywać cicho, to obudziliśmy naszych opiekunów kilka razy, za co spotkała nas straszliwa bura, a niektórych nawet zamknięto w pokojach. Ale nie żałujemy, bawiliśmy się świetnie.
Podsumowując można tylko zapytać: kiedy jedziemy na kolejną wycieczkę?